Żyjemy w takich czasach, gdy rozwody, rozstania są na porządku dziennym. Zdrada też. Dzisiaj nie będę opowiadać, dlaczego ludzie zdradzają, jakie są przyczyny, że ktoś ma kogoś na boku. Zapraszam do naszych wcześniejszych opowieści ( Jestem kochanką, czytaj więcej… i Jestem kochanką i dobrze mi z tym, czytaj więcej…) Dziś skupimy się na tym jak kochanki się same oszukują, albo tłumaczą sobie samej związek z żonatym mężczyzną. Mówię tu o związkach dwójki ludzi związanych węzłem małżeńskim, którzy prowadzą podwójne życie. Taka prawda, nie ma, co ukrywać. W domu mąż, albo długoletni partner, (bo to też związek, tyle, że mniej formalny), a poza domem – ten ktoś, albo ta ktosia. Albo jesteś samotną Singielką i nagle spotykasz swego wymarzonego Mężczyznę, a on okazuje się żonaty. Razem tworzycie trójkąt. Dwoje oszukuje jednego/jedną. Nie wnikam, że wam we dwoje jest dobrze ze sobą. Przytoczę tylko kilka tzw. prawd oczywistych (7 prawd oczywistych, czytaj więcej… ) Jeżeli nie wiesz, czy zakończyć czy kontynuować związek w trójkącie, to może warto zastanowić się czy warto… Związek z żonatym mężczyzną jest niemoralny, nieetyczny, niezgodny z nauką Kościoła – już widzę, jak się burzysz – odczepcie się wy moraliści ode mnie, moje życie, moje wybory! No, ba! Oczywiście, że Twoje życie! i Twoje wybory, i Twoje konsekwencje tych wyborów. Zostawmy na chwilę moralność, w końcu to rzecz umowna, kiedyś moralna i akceptowalna społecznie była pedofilia (vide życie erotyczne starożytnych Greków i Rzymian), a dziś jest to przestępstwo. Moralność zależy od czasów w jakich żyjemy a przede wszystkim od osobistych przekonań człowieka. Jeżeli nie widzisz nic złego w związku z żonatym mężczyzną, to up to You. Ale…, czy Ty przypadkiem nie wykradasz go z objęć innej kobiety, czy on nie oszukuje swoich najbliższych, by być z Tobą. Kradzież to kradzież. Nawet dawno, dawno temu była karana. Zazwyczaj obcięciem prawej ręki. Możesz sobie tłumaczyć, że jemu w domu jest źle, że żona go nie rozumie… Skoro tak jest, to niech weźmie rozwód i zamieszka z Tobą, sformalizujcie swoje stosunki. Nie mam racji? Nie da się? Twoje wybory. Ja tylko wyrażam opinię. SWOJĄ. Jeśli nie znasz jego żony, to ona nie istnieje. Ha, Ha, Ha… Jeszcze jak istnieje! To do niej on ucieka codziennie na wieczór, to z nią spędza długie wakacyjne urlopy, to z nią chodzi na urodziny swoich rodziców, to ona jest matką jego dzieci. Chcesz, czy nie chcesz, on jest z nią w związku finansowym, utrzymują razem rodzinę i razem podejmują decyzje odnośnie przyszłości ICH dzieci. No i tu walnę, aż zaboli – to z nią sypia w jednym łóżku. Ty jesteś pięknym dodatkiem, odskocznią od trudnej czasem rzeczywistości, z Tobą on jest zawsze uśmiechnięty i wyluzowany, z Tobą odpoczywa. Chcesz więcej? Chcesz być Jego partnerką, taką na całe życie? Patrz punkt pierwszy. On nie kocha żony, nie mają tematów do rozmowy. Podobno ciągle się kłócą. Hmm, pomyślmy chwilę. A do kogo on tak ciągle biegnie? Ucieka do domu, a w domu to, kogo ma? ŻONĘ, jego kobietę, której ślubował miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Oszukuje i Ciebie i ją. OK, ale to jego problem, nie Twój. TY zastanów się, co naprawdę ich łączy. Przypominam, patrz punkt drugi. I tak, z autopsji powiem, facet nie zdecyduje się opuścić bezpiecznej jaskini, by żyć z Tobą w nieznanym mu świecie. Jak on zostawi swoje mieszkanie, swój gabinet, świat, gdzie ma swoich przyjaciół, swoją rodzinę, swoją pracę? Jak on powie temu swojemu światu, że go zostawia? Nijak. Nie powie. Zdarzają się, co prawda wyjątki w postaci prawdziwych mężczyzn, którzy potrafią uporządkować swoje życie zanim przejdą do nowej partnerki, ale łudzić się pół życia (Twojego), że on odejdzie od żony, to chyba przesada. Jak myślisz? I czy on naprawdę nie kocha żony? Jeżeli tylko nie jest ostatnią Megierą czy Herą, to raczej żywi do niej ciepłe uczucia, przywiązania, przyjaźni, spokojnej miłości. A Ty? No cóż, jesteś miłą chwilową towarzyszką. Może nawet jest Tobą zauroczony, ale zauroczenie z czasem mija. Jak szybko? A bo ja wiem, czasem i trwa to dziesięć lat. Tylko, czy Ty chcesz po dziesięciu latach obudzić się sama w łóżku, bez dzieci, bez własnej rodziny? On Ciebie kocha. Acha. Przeczytaj jeszcze raz punkt trzeci. Nie pomogło? No, dobra, to tłumaczę dalej. Dlaczego uważasz, że on Ciebie kocha. Tak naprawdę. Bo, Ci tak powiedział. No, brawo. Zuch. A co dalej? Przeanalizowałaś jego zachowanie? Patrz punkty powyżej. Czy poznałaś jego rodzinę, czy byłaś z nim w kinie z jego przyjaciółmi? Znasz jego dzieci? Ale, on mnie kocha… Jęcz dalej, a czas ucieka. Według mnie szkoda go dla kogoś, dla kogo jesteś tylko pięknym przecinkiem w jego życiu. Motylki w brzuchu muszą się czymś żywić, by żyć. Z czasem nowość, jaką jesteś zblaknie… Pasuje Ci taki układ, w końcu jesteś kobietą wyzwoloną, konwenanse nic nie znaczą. No, ba. Jasne. Robisz tylko to, na co masz ochotę. Rób! Tylko powiedz mi, kiedy, w którym momencie przestałaś siebie szanować, kiedy straciłaś to uczucie, że zasługujesz na więcej, że jesteś warta by być naprawdę kochaną, by być szczęśliwą kobietą? Kiedy przestałaś marzyć o tym jednym, jedynym, tylko dla Ciebie? I naprawdę jesteś szczęśliwa? Taaaaa, a te przepłakane noce, kiedy wyjechał nad morze z żoną, a te niewykonane telefony, te, na które czekałaś jak przyklejona, a to, że kiedy Ci źle nie możesz do niego zadzwonić, bo jest trzecia w nocy i on śpi w domu, a obok żona przytulona do jego ramienia? ( Trucizna, czytaj więcej…) On odejdzie od żony by być tylko z Tobą. I żyli długo i szczęśliwie, czego oczywiście Tobie życzę, tylko nie z nim. No, ale dobra. Wyobraź sobie, że on odchodzi od żony. Jesteś na to gotowa? Bo dla niego to teraz Ty będziesz jego starą żoną, poblask nowości zblednie, nie będziesz już nosić seksownych stringów na co dzień, kiedyś wreszcie zobaczy Ciebie w maseczce z zielonej gliny na twarzy, będziesz stać przy garach, prać jego brudne majtki… A on? Czy przy najmniejszym problemie będzie go z Tobą rozwiązywał, czy będzie Ciebie wspierał, gdy masz „te dni”, czy zrobi herbaty do łóżka i przytuli na dobranoc? A może znudzony życiem rodzinnym poszuka sobie atrakcji na boku? Bo może to człowiek, który boi się problemów, a dom kojarzy mu się tylko z problemami? A teraz Ty jesteś jego domem. To moja miłość, wszystko mi jedno, że ma żonę. I tak jest ze mną. Kolejne Twoje kłamstwo, zamydlacz Twoich oczu. Nie jest Ci wszystko jedno. Weź się Kobieto ogarnij! Sukienka za ciasna? Nie wiesz co zrobić ? Kupujesz nową, idziesz do krawcowej, poszerzasz ją, chudniesz. Nie rozumiesz, o co mi chodzi? Jak to? Działaj! To Twoje życie! Jak gumka od majtek Cię pije to ją wymień. Tego twojego niby faceta – też. Zaraz. Boli? No jasne. Ale poboli i przestanie, i będziesz miała nowe miejsce na nowe życie. Szczęśliwe.
Dexter. Dexter prowadzi podwójne życie. Za dnia jest cenionym specjalistą ds. krwi w departamencie policji, a nocą zabija złoczyńców, którzy wymykają się organom sprawiedliwości. Dramat, Kryminał. USA. 52 min. 2006. 8.6. 161 tys. Dzień dobry... Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało. Ania Ślusarczyk (aniaslu) Zaloguj Zarejestruj Dzisiaj Dzień Ojca i z tej okazji zapraszam cię do wysłuchania rozmowy, której bohaterem jest Patrick Ney. Psycholog, doradca rodzicielski, tata dwóch córeczek, urodzony w Anglii, co w tej historii ma również znaczenie ;) Posłuchaj rozmowy Natomiast o 17:00 zapraszam Cię na live z Agnieszką Hyży - porozmawiamy o rodzicielstwie, macierzyństwie i oczywiście o ojcostwie. O tym co robić z "dobrymi radami". Dołącz reklama Starter tematu aniaslu Rozpoczęty 18 Sierpień 2014 aniaslu Administratorka czyli ja tu rządzę ;) #1 Historia, którą ostatnio usłyszałam podobno wcale nie jest rzadkością, ale zacznijmy od początku. Wyobraź sobie, że jesteś w związku już X lat. Macie dziecko, układa Wam się nieźle, w każdym razie tak ci się wydaje i nagle przychodzi Twój mąż i oświadcza, że zasadniczo to on teraz chce być z inną panią, ale przemyślał sytuację i dla dobra dziecka postanowił, że on będzie spędzać w domu dzień, a nocą, kiedy dziecko zaśnie wyjdzie do tej pani. Ponadto czasem będzie spał z Tobą w łóżku żeby dziecko czuło się komfortowo. Dodatkowo liczy na wspólne obiady, śniadania i uważa, ze to fantastyczny pomysł, bo przecież dziecko spokojnie będzie się rozwijać, sprawy rozwodowe są kosztowne i się ciągną a ty nie zostaniesz porzuconą matką. Wszyscy powinni być szczęśliwi. Brzmi, jak idiotyczny żart, ale to prawda. I co ty na to? Czy zmienia się nam obyczajowość? Jak na takie coś zareagować? Ostatnia edycja: 18 Sierpień 2014 reklama #21 Czego facet szuka u rozrywki,w domu są obowiązki,czasami człowiek nie ma czasu zjeść spokojnie,bo tyle spraw do ogarnięcia,a u "laluni" jest luzik,mozna sie oderwac od rzeczywistości...ale wszystko jest do czasu,dreszczyk emocji jest poki trzeba sie ukrywać ,kombinować,a jak juz sie wyda to i z kochanką zaczyna sie szare zycie,bo jak to mówią "wszystko co jest nowe ,tez zrobi sie kiedys stare" i czar kochanki pryska jak bańka mydlana.. Pozdrawiam reklama #22 Potrafię zrozumieć znudzenie partnerem, ale takie rozwiązanie jest mocno naciągane. Co z małżonką? A może ona woli rozstać się z tym pożal się Boże mężem i także ułożyć sobie życie na nowo? A dziecko? Że niby niczego się nie domyśli? Mówię stanowczo nie takiej kombinacji. Czy to w ogóle może wypalić? Szczerze, to wolałabym pozostać sama z dzieckiem niż żyć w takiej chorej fikcji. #23 Jak dla mnie historia trochę na wyrost i nieco przerysowana a jeżeli się mylę to dla mnie bardzo niedorzeczna. Ok plus dla faceta za szczerość, ale jak dla mnie cała ta sytuacja nie do przyjęcia. Lepiej się rozstać niż żyć razem w takim zakłamaniu..a co dobra dziecka..hmmm dzieci wyczuwają pewne rzeczy..wiec... #24 Czego facet szuka u rozrywki,w domu są obowiązki,czasami człowiek nie ma czasu zjeść spokojnie,bo tyle spraw do ogarnięcia,a u "laluni" jest luzik,mozna sie oderwac od rzeczywistości...ale wszystko jest do czasu,dreszczyk emocji jest poki trzeba sie ukrywać ,kombinować,a jak juz sie wyda to i z kochanką zaczyna sie szare zycie,bo jak to mówią "wszystko co jest nowe ,tez zrobi sie kiedys stare" i czar kochanki pryska jak bańka mydlana.. Pozdrawiam bardzo dobrze napisane ogólnie to brak słów!!! #25 podejrzewam że niejeden facet wpadnie na taki pomysł ale dla mnie kobieta która na to się zgodzi nie ma własnego honoru i widocznie jest ślepa że idzie na taki układ #26 czytam pierwszy wpis, czytam i tak sobie myślę że tylko facet mógłby wpaść na coś takiego... odwróćmy sytuację: kochanie, wiesz po ślubie tyle już lat jesteśmy, przestało mi wystarczać to że "jesteś i już" potrzebuje dreszczyku emocji/zrozumienia/wsparcia/oderwania się od garów i pieluch więc zajmij się dziś dzieciem, wykąp, nakarm, bajkę przeczytaj a ja sobie do kochanka skoczę. Ale spokojnie nie przejmuj się na śniadanie wrócę także omlet z dwóch jajeczek z szyneczką spokojnie możesz tak na wstawić. I zobacz jak cudownie, ja ci głowy nie susze swoimi problemami, nie marudzę o grę wstępną, możesz sobie spokojnie po położeniu dziecia spać piwko wypić, meczyk obejrzeć, po jajcach się podrapać. No i nie martw się kochany bo w co drugą środę miesiąca będę spała z tobą. I zobacz jak będziemy sobie żyć szczęśliwie, dziecie szczęśliwe bo odstresowaną mamusię będzie miało, ty szczęśliwy bo żona zrzędzić przestanie. Układ idealny, czyż nie? nosz kurna... gość17 Gość #27 Dokładnie. Co za ojciec proponuje coś takiego wiedząc, że dziecko dorasta i może obudzić się z lękiem w nocy i nie mieć oparcia w ojcu i zastanawiać się, gdzie Tata poiszedł. Pomijam już wszelkie wzorce, atmosfere, która wpływa na osobowosc dziecka. Po pewnym czasie dowie sie, ze to tylko fikcja a jego obraz pieknej rodzinnej wiezi prysnie, gdy uswiadomi sobie jaka to była gra- przez tyle lat. " A Ty nie bedziesz samotnie wychowującą matką"- nawet po rozstaniu malzonków takich matek nie powinno być, rozwód nie zwalnia z ojca z wychowywania dziecka, z towarzyszenia mu w życiu. Czy lepszy jest taki układ dla dziecka jak zaproponowano- NIE. Nie można wychowywać opierając się na kłamstwie, nie można uczyć miłości klamiąc i pokazując fałszywą miłość. Nawet jeśli jest samotny rodzic stara się On nawiązac taka wiez by pokazać, co to znaczy kochać. Tutaj dziecko nie oitrzymuje tej szansy- nie nauczy sie prawdziwej milosci bop w domu rodzinnym jest zakłaamanie i obojętność. Albo rozstać się w odpowiednim czasie i minimalizując ból dziecka, albo zastanowić czy ten chwilowy rozmans nie zepsuje czegoś o wiele bardziej cennego- co ma fundamenty i prawo, by istnieć. Osobiscie, gdyby maz mi cos takiego powiedzial potraktowałabym to jako podwójny cios niż jakby odszedł. Zapewne sam otrzymałby plaskacza. Współczuje kobietom ( bo mysle, ze takie istnieja), które mają niskie poczucie wartosci, które nie znaja zycia poza swoim mezem i tak boja sie zmiany i tego, ze sobie nie poradza, tak sa jednoczesnie uzaleznione od tej osoby, że sie godzą. Godzą ze strachu a nie wygody. Pozdrawiam Szczerość? No może to i szczerość. Jednak szkoda, że zabrakło szczerości wobec świata. Dla żony sytuacja koszmarna, a że jeszcze wymyślił spanie w jednym łózku, to już niewiarygodna beczelność - zgadzam się tu z kasia-matiy. Co za dzieciak będzie na tyle głupi, że nie zauważy, jak kochający ojczulek się wymyka? Czułości też udawać się nie da. A ciekawe swoją drogą, jak długo kochanka to wytrzyma - takie zawieszenie w powietrzu? Oj, dobrze wymyślił, w ten sposób obie są na jego usługi. #28 Jak dla mnie rozwiązanie sprawy jest proste - pójść do prawnika, złożyć pozew o rozwód i cieszyć się życiem bez takiego "męża" #29 Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić takiej sytuacji,ale jak to mówią zycie potrafi pisać rózne scenariusze Nie wiemy nic o tej kobiecie,ale wydaje mi sie że żadna kobieta która ma poczucie własnej wartości nie zgodziła by sie na taki układ,jest to chora sytuacja..ja bym takiego "Gogusia" pogoniła lotem,to nie jest człowiek do zycia ,bo on jest bez żadnych wartości egoistą taki Piotruś Pan.. reklama #30 Coraz czesciej spotykam się z tego typu histriami, za każdym razem zadaje sobie pytanie gdzie te wartosci ktore mielismy wpajane w dziecinstwie, ludzie stali sie bardzo wygodni, zamiast walczyc o swoje szczescie, wola szukac.. osobiscie znam pare w ukladzie maz, kochanka , żona. Podzial jest taki, że maz zyje z zona od poniedziałku do srody, z kochnką od czwartu do soboty a niedziela jest dla niego. Maż ma dwoje dzieci z zona i jedno dziecko z kochanką, niejednokrotnie żona opiekuje sie dzieckiem kochanki i odwrotnie. Wakacje maz ma dwa razy jeden tydzien z zona jeden tydzien z kochanka. Żona ma przywilej, że mieszka w domu a kochanka na wyjnamowanym mieszkaniu. Ludzie na poziomie. sympatyczni. zapytani kiedys dlaczego tak zyją maz odpowiedział, że dzieki temu są szczęśliwi, że mają czas odpocząc od siebie, pojawia się nutka rywalizacji między kobietami. która lepsza, więc kazda daje z siebie 200% !! Kobiety milczały !! Odniosłam wrażenie, że ndchodzą do nas zwyczaje krajów w ktorych kobieta rodzi się po to aby słyzyc męzczyznie a kobiety swiadomie się na to zgadzają ! Kompletnie nie mam pojecia i nie umiem znalesc wytlumaczenia dlaczego tak się dzieje. do niedawna sama sprawa rozwodu była nie do przyjecia a teraz stała sie czym na porzadku dziennym. Dzeciom rozstanie tłumaczy się innym pogladem na życie, ale czy oni kiedykolwiek starali sie spojrzeć na świat w ten sam sposob ? Kasta: Podwójne życie - serial telewizyjny, Oglądaj na TVP VOD. Niedługo po śmierci męża kobieta dowiaduje się, że jej mąż miał kochankę i ma z nią kilkuletnie dziecko. Kochanka domaga się całego spadku po mężczyźnie i przedstawia testament. Prawnicy zostają adwokatami wdowy. więcej. PODWÓJNY KOCHANEK (L’amant double). Reż. François Ozon, Scen. François Ozon na podstawie powieści Joyce Carol Oates, Wyk. Marine Vacth, Jérémie Renier, Jacqueline Bisset, Francja/ Belgia, 2017 PODWÓJNY KOCHANEK – jak mniemam – jest filmem – w który ambiwalencja odczuć i emocji widzów została przez Françoisa Ozona – wpisana w samym jego zarysie. Dla mnie osobiście – obraz ten (nominacja do Złotej Palmy na tegorocznym MFF w Cannes) – jest próbą zmierzenia się z kwestiami, których „wzięciem na warsztat” poprzeczkę postawił Ozon – tak sobie, jak i widzom – bardzo wysoko. Bo człowiek to taki gatunek, że o najbardziej skomplikowanej sprawie jaką stanowi ludzka psyche – może opowiadać w sposób krańcowo różny. Na jednym krańcu skali – znajdziemy zatem zlepek banalnych komunałów rodem z telewizji śniadaniowej, na drugim zaś – gmatwaninę pojęć i zdań tak trudnych i niepojętych dla przeciętnego odbiorcy – jak w każdym tekście Jacquesa Lacana… Czy w tym miejscu szydzę? Ani trochę. Podwójny kochanek to dla mnie obraz, w którym nad podziw dobrze udało się Ozonowi – dzięki talentowi reżyserskiemu, inteligencji i erudycji kinowej – zawrzeć w gatunku, zwanym thriller erotyczny kwestie, które ludziom raczej jedynie niekiedy błyskają zza zasłony nieświadomości, szybciej ulegając wyparciu niż zdążą je wypowiedzieć. I spróbować dotknąć tego, co najlepsi psychoanalitycy słyszą w swoich gabinetach czasami po bardzo, ale to bardzo długim czasie. Bardzo cenię twórczość Ozona. Nie wszystkiego jego filmy lubię tak samo, czy też obejrzałam z równym zachwytem jak te: “Osiem kobiet”, “Basen”, 5 x 2”, “Młoda i piękna”, „Czas, który pozostał”, “U niej w domu”. Ale wszystkie – trzeba mu to oddać – postawiły mnie swego czasu zarówno przed pytaniami, jak i warsztatowym kunsztem. Bo, co jest bezsprzeczne – Ozon kino robić umie! Podwójny kochanek ma – od tej strony patrząc – co najmniej kilka zalet, których trudno nie doceniać. Doskonałe aktorstwo. Rewelacyjne zdjęcia, świetny montaż, gęstą od napięcia fabułę. I kadry, które nas policzkują, tak jakby chciały sprowokować do oddania ciosu. Tylko komu mamy go wymierzyć? Więc może jednak – z tym filmem – zdaje się mówić Ozon – nie mamy inego wyjścia – jak zmierzyć się sami ze sobą. A to już bardzo dużo! Co tu się w ogóle wyczynia? O co tu chodzi? Tego typu pytania można zadawać przez cały seans, praktycznie aż do finału Podwójnego kochanka. Jesli o mnie idzie – mojego prywatnego “olśnienia”, zwanego subiektywnym oglądem tego, o czym dla mnie jest ten film – doznałam w scenach finalnych. Nie jestem pewna, czy wiele osób by te opinię zechciało podzielić. Ale spróbuje Wam ją przedstawić. Krótki opis fabuły Podwójnego Kochanka przedstawia się tak: Chloé (absolutnie cudownie hipnotyczna w swym aktorstwie Marine Vacth) to młoda dziewczyna – bardzo atrakcyjna i mająca pozornie wszelkie predyspozycje do tego by się cieszyć życiem – jednak jest na swój sposób nieszczęśliwa. Niby wszystko jest z nią ok. Ale jednak nie jest. Od dawna odczuwa dziwne bóle brzucha, jakiś rodzaj cielesnego, dojmującego doznania, które ją tłamsi od lat, być może od wczesnego dzieciństwa. Nie jest to ból, który lekarzy, czy nowoczesną medycynę – mógłby niepokoić. Według tejże: “jest zdrowa”. Jest tym czymś, co psychoanaliza za wielkim Freudem, a potem za Lacanem – nazywa symptomem, a symbolicznie: “ciałem mówiącym”. O tak! Bo nasze ciała przemawiają do nas i za nas, nawet, jeśli bardzo nie chcemy się z tym skonfrontować i mechanizm wyparcia – oddala precz jakiekolwiek myśli o tym, że jest w tym coś, czemu powinniśmy się przyjrzeć nie od strony wiedzy medycznej. Symptom to jest coś, o czym Freud pisał ponad 100 lat temu. Mając do czynienia z dziewiętnastowiecznymi pacjentkami wiedeńskimi, które były kompletnie bezsilne wobec szeregu, zdiagnozowanych przez niego jako histeria objawów cielesnych. Miały tiki, mrowienia, drętwienia i bóle czasami jednej, drobnej części ciała lub jego fragmentu, niedowłady, paraliże, zawroty głowy, omdlenia, krótkotrwałe ataki ślepoty – które – nijak – choć diagnozowane przez najlepszych medyków tamtych czasów – nie dały się wytłumaczyć od strony naukowej i racjonalnej… Dzisiejsza kultura popularna – owszem przyswoiła pojęcie, znane jako “psychosomatyka” – ale nie oznacza to de facto niczego poza tym, że tradycyjna medycyna wciąż nie znalazła dla tych kwestii rozwiązania. Bo jeśli symptom pochodzi z wypartego, ze źródła, które tkwi tak głęboko, że nasze “ja” robi wszystko by nie zostało uświadomione – nie opuści nas pomimo stosowanych lekarstw czy kuracji na dłużej niż jakiś czas. Chloe wydaje się być tym typem kobiety, która doszła w sobie “do ściany” w tym względzie. Medycyna w jej przypadku nie zdała egzaminu. Zatem dziewczyna postanawia udać się na terapię. Trafia do gabinetu niejakiego Paula (Jérémie Renier). Chodzi skrupulatnie na sesje, na których zaczyna mówić o sobie, choć z widocznymi oporami. Symptom z czasem zdaje się ustępować. Terapia jednak nie trwa za długo. Okazuje się, że Paul musi zrezygnować z jej analizowania, gdyż nie udźwignął mechanizmu przeniesienia i zadurzył się w swej pacjentce. Jak się wydaje – z wzajemnością. Już nie w roli terapeuta – pacjentka Chloe i Paul zaczynają prowadzić niby to zupełnie banalne życie zakochanej pary. Decydują się też ze sobą zamieszkać. Jednak, pewnego dnia, Chloe stwierdza, że jej partner to ktoś, kto ją oszukał, skrywa przed nią jakąś część wiedzy na swój temat – jednym słowem – do tej pory karmił ją jedynie kłamstwami. Dziewczyna, zatem, postanawia dowiedzieć się co stoi za jej obawami i odkrywa, że Paul ma brata bliźniaka o imieniu Louis – także psychoanalityka. W tajemnicy przed nim – zaczyna chodzić do niego na sesje terapeutyczne. I od tej pory wszystko się komplikuje jeszcze bardziej… W Podwójnym kochanku Ozon funduje widzom huśtawkę emocjonalną i kalejdoskop wrażeń wizualnych, które powodują, że im bardziej mrugamy oczyma, tym bardziej mamy poczucie, że nie wiemy czego się już mamy trzymać i kurczowo łapiemy się skojarzeń najprostszych lub na chwilę „pasujących nam do obrazka”. A przede wszystkim wpadamy w pułapkę pytania, którą Ozon zastawił bardzo sprytnie. Czy świat Chloe to świat prawdziwy, czy urojony?… W kwestii merytorycznej, obsesyjne doszukiwanie się nawiązania do kultowych obrazów ze “Wstrętem”, czy “Dzieckiem Rosemary” Polańskiego na czele – wydaje mi się pójściem na myślowe skróty. Bo w tym akurat obrazie Ozona – można, jak się poszuka – znaleźć dużo innych cytatów z: Carpentera, Cronenberga i Briana de Palmy… Tylko dalej niczego to nie wyjaśnia. Jest tylko filmoznawczym popisem. Każdy, kto Podwójnego kochanka zdecyduje się obejrzeć – film ten – mam wrażenie – opowie mu jego własną wersję. Na którą nałoży swoje własne filtry, te które nosi sam, na co dzień w swoim życiu. Dla mnie Podwójny kochanek jest obrazem, w którym Ozon przedstawił mi się jako reżyser światły na tyle, by wiedzieć, że nieświadomość człowieka to taki obszar, który (co czytam jako zamierzoną ironię i inteligentny żart) jest – jakby na to nie patrzeć – jeśli patrzeć na nią z perspektywy filmowca – “thrillerem erotycznym”! Bo, jeśli weźmiecie pod uwagę fakt, że bardzo dużo “młodych, ślicznych i nieco wycofanych psychicznie dziewcząt” jak Chloe i „sympatycznych, łagodnych, dobrych i przyzwoitych facetów” jak Paul – to tylko część prawdy o nich samych, jak i o ludziach jako takich – finał Podwójnego kochanka może wydać się wam inny, niż się spodziewaliście. I że “thriller erotyczny” – to jest to, co siedzi w nas, czasami tak głęboko, że objawia się jedynie w sennych koszmarach, a po przebudzeniu ulega natychmiastowemu wyparciu. Albo to co nas podnieca i prowadzi do orgazmów – a zwie się fantazjami erotycznymi – ale do czego za żadne skarby byśmy się nie przyznali, nikomu, a już zwłaszcza –partnerowi… Kultura i normy dotyczące choćby takich pojęć jak “związek” czy “miłość” nie nagradza za wypowiadanie na głos pewnych skojarzeń i obrazów, jednym słowem za dzielenie się z innymi tym wszystkim, co w świecie ładu społecznego jest napiętnowane: jako “chore”, “zboczone”, “wykręcone”, “dziwne”. Bo – my jako gatunek – jako jedyni posiadający wielki kulturowy naddatek w postaci języka – wiemy także – że służy on innym do oznaczania nas i że słowa mogą być zarówno naszym wybawieniem, jak i przekleństwem. Dlatego słowa i skojarzenia z nimi – w psychoanalizie mają znaczenie kluczowe. Dla mnie Podwójny kochanek to film o uzdrawiającej sile analizy, z przewrotnym happy endem. Nie mam najmniejszego problemu z taką interpretacją. Bo w moim odczuciu Ozon jedynie ubrał w atrakcyjną wizualnie, technicznie wystrzałową i efekciarską miejscami nawet do oglądania formę – proces przez jaki w analizie przechodzi Chloe. Od cichych, nieśmiałych, grzecznych treści na pierwszych sesjach poprzez przeniesienie, zaprzeczenie, a potem walkę o to, by jednak nie dowiedzieć się (tak nie pomyliłam się – nie dowiedzieć – bo ego czyli “ja” jest zdolne do wszystkiego, by obronić to co wypieramy przed uświadomieniem) o tym, co ją prawdziwie tłamsi i gniecie tyle lat, a co odczuwa w dole brzucha… Z Wikipedii, wolnej encyklopedii. Mel Columcille Gerard Gibson Peekskill) – , Życiorys. Gibson jest obywatelem amerykańskim i irlandzkim, ale większość dzieciństwa i młodości spędził w Australii. Ojciec Mela, Hutton Gibson, podjął decyzję o przeprowadzeniu się wraz z całą rodziną do Australii ze Stanów Zjednoczonych w 1968 Trzy tygodnie temu zaznaczyłam sobie tę historię jako niezwykle efektywną metodę wypalania sobie dziury w mózgu. Nie sądziłam, że do niej wrócę, ale przypadkiem zerknęłam na to jeszcze raz i… znowu mnie ścięło. “Miałam męża i kochanka, czy zasługuję na karę?” – zapowiadało się dość banalnie, a sensacyjnych zwrotów akcji tyle, że łoch… Ten zacny artykuł pojawił się 12 marca w Daily Mail. Nagłówek – “Miałam męża i kochanka” – wraz z informacją, że rady udziela znana dziennikarka, Bel Mooney nie obiecywała mi wiele, bo zwyczajnie nie wiedziałam kto to jest. Przeczytałam jedną, na więcej nie mam odwagi. Laska leci z grubą ściemą przez tysiąclecia. Nie znam, nie wiem, czy ludzie naprawdę tam piszą, czy to jedna z tych klasycznych rubryczek z “pytaniami do eksperta”, który i odpowiedzi i pytania załatwia we własnym zakresie. Podmiot liryczny dziesięć lat temu wdał się w romans z cudownym mężczyzną, dla którego porzuciła męża. Rodzina i dzieci poszły równym frontem, wszyscy za karę zerwali z nią kontakt. Wytrzymała tak pięć lat, po czym skapitulowała i zdecydowała się wrócić do męża, żeby odzyskać kontakt z dziećmi. Bez kochanka wytrzymała rok – nadal za nim tęskniła i chciała z nim być, ale wiedziała, że on nie zechce być jej kochankiem, a rodzina nie zaakceptuje jej wyboru. Skłamała więc, że rozstała się z mężem i przez cztery kolejne lata szła na kompromis, prowadząc podwójne życie: z ukochanym i z gościem, który jest tak cudowny i nieziemsko wspaniały, że albo: a) zachęcał rodzinę i dzieci do odcięcia się od niej z jasnym ultimatum, że to wszystko będzie obowiązywać dopóty, dopóki do niego nie wróci… b) nie zachęcał ich do niczego, ale odpowiadał mu ten stan rzeczy, c) w ogóle nie zauważył, co się dzieje. Nie powiedziała kochankowi o swojej rodzince z piekła rodem, pozwoliła mu wierzyć, że okłamywała go, bo tak było jej najwygodniej. Dowiedział się, że nadal jest z mężem. Wściekł się, życzył jej śmierci, zablokował jej wszystkie możliwe kontakty do siebie – uznała, że postąpił słusznie. Poczucie winy obudziło się w niej jakoś tak równo z rozstaniem z kochankiem, bo nie wspomina by miała problemy z funkcjonowaniem związane z krzywdą jaką wyrządzała – najpierw mężowi, którego zdradzała zanim odeszła… – potem kochankowi, od którego odeszła, choć nadal go kochała… – i mężowi, do którego wróciła, choć nie kochała… – a na koniec kochankowi, któremu wmawiała, że nie jest z mężem… – i mężowi, który sądził, że do niego wróciła… Dopiero jak straciła kochanka, zaczęła czuć ból nie do zniesienia i zrozumiała, że ma trudności z wybaczeniem sobie tego, co zrobiła. Chciałaby zostać ukarana za swoje niegodziwości, sama siebie nie poznaje i nie może się pogodzić z tym, jak bardzo skrzywdziła człowieka, który na to nie zasługiwał. Nazywa się inteligentną 59-latką. Najpierw miałam męża… potem byłam z innym mężczyzną… i wróciłam do męża… potem miałam męża i kochanka… a na koniec straciłam kochanka, ale zostały mi CUDOWNE dzieci, i rodzina, funta kłaków nie warta. No dobra dobra, zdrady zdradami, ale w TAKIM kontekście stają się problemem trzecioplanowym. Co to za “rodzina”? Co to za “dzieci”, które terroryzują matkę i szantażem wymuszają na niej preferowany przez nie styl życia? No jasne, że zaakceptowanie rozstania rodziców nie jest łatwe. Że bezradne patrzenie na to, jak porzucony znienacka ojciec cierpi, podczas gdy szczęśliwa matka układa sobie życie na nowo (o ile tak to wyglądało). Ale zerwać wszelkie kontakty z matką za karę, że odeszła od ojca i dać jej jasno do zrozumienia, że odzyska te kontakty skoro tylko wróci do ojca? I trwać w tym przez PIĘĆ LAT?! I dotrzymać słowa… Co to są za ludzie w ogóle? Można nie pochwalać, mieć za złe, wyrazić swój żal… ale żeby stawiać ultimatum? Co trzeba mieć we łbie, żeby członkowi rodziny, niby kochanej osobie wybierać partnera i szantażem, terroryzmem właściwie egzekwować swoje żądania? Przecież nic dobrego. Żadną miarą nic dobrego. A ten mąż… co on właściwie robił – opłakiwał jej nieobecność przez pięć lat? Czekał na nią? Próbował odzyskać? Zdecydował się jej wybaczyć, kiedy wróciła? Nic o nim konkretnie nie wspomina, ani że tęsknił, ani że jest wspaniałym mężem, ani że był… – bo ma to gdzieś, czy… nie był? Gdzie poczucie winy związane z tym, że on cierpiał, kiedy odeszła? Gdzie obawa, że może i teraz będzie cierpiał, jeśli się dowie o zdradach? No już bez przesady: nie trzeba człowieka kochać, lubić ani nawet szanować, żeby się liczyć z jego życiem. Ona niespecjalnie liczy się z nim… dzieci kompletnie nie liczą się z nią… jakie są w takim układzie szanse na to, że ten cudowny ojciec dorosłych dzieci liczy się z kimkolwiek poza sobą? Kto te rozwydrzone bachory wychował na socjopatów? Czy ten stan “miałam męża i kochanka” w ogóle zaistniał? Była z mężem, czy tylko stwarzała pozory bycia z mężem? Odpowiedź eksperta też sroce spod ogona nie wypadła. Potężny kaliber. Intryguje ją wspomnienie o pragnieniu kary za to wszystko, bo ludzie nie przepadają za bezkarnymi grzesznikami. Gloryfikuje… tabu – bez których jej zdaniem grozi nam upadek cywilizacji. Skłamałabym twierdząc, że nadążam za drugim akapitem. Odłożyliśmy religię na bok… zwróciliśmy uwagę na to, że ludzie lubią osądzać, choć nie przepadają za narzucanymi ograniczeniami… i że współcześni błądzą, postrzegając osądzanie innych za gorsze od siedmiu grzechów głównych razem wziętych, bo starożytni mieli rację, kiedy tworzyli definicje niecnych postępków. Starożytnych cywilizacji było kilka, a definicje grzechów i niegodziwości miewały całkiem odjechane nawet na tle innych, współczesnych sobie cywilizacji. Ewidentnie NIE odłożyliśmy religii na bok, skoro brniemy w motyw X przykazań i grzechów głównych (które ledwo się łapią na starożytny koncept, bo zaczęły się pojawiać w opracowaniach religijnych w ciągu kilkudziesięciu lat przed upadkiem Cesarstwa Rzymskiego). No ale mniejsza o pierdoły, chodzi przecież o konkretną, głębszą myśl, podkreśloną nieco zbyt zamaszyście w ramach zwiększania mocy oddziaływania tejże. A nie odkładając religii na bok: ktokolwiek twierdzi, że osądzanie innych jest gorsze od siedmiu grzechów głównych… nie myli się aż tak bardzo. Kto osądza jest pyszny, a pycha to najcięższy grzech. Wyciąga też łapę po to, co boskie, bo osądzanie Bóg zarezerwował dla siebie – zatem jest też chciwy i gniewny. Całe podium zgarnięte, a do tego spore szanse złamania czterech przykazań (I, VII, VIII, X) Pisze, że została już ukarana, skoro tapla się w poczuciu winy, które jak najbardziej powinna czuć. Z tym można by się zgodzić, ale w kolejnym zdaniu wyjeżdża armata. Daje jej do zrozumienia, że dzieci i rodzina, zrywając z nią kontakty i żądając powrotu do męża nie zrobiły nic złego, a co za tym idzie nie ma prawa czuć się tym zraniona ani skrzywdzona, bo to taka naturalna kolej rzeczy: ludzie tak postępują, powinna mieć tego świadomość i sama się na to zdecydowała odchodząc. Czyli… w momencie kiedy odeszła od męża, którego (już?, potencjalnie nigdy) nie kochała, żeby związać się z mężczyzną, którego pokochała… postąpiła źle, bo powinna trwać u jego boku do grobowej deski, skoro rodzina i małżonek tak sobie życzą? To pochwała zdrady czy przepisik na samobójstwo? Rozpływa się nad domniemanymi przymiotami jej męża i nie rozumie, jakim cudem znalazła w sobie dość siły na to, by przez cztery lata okłamywać wszystkich dookoła. Czyż to nie jest przypadkiem jedyny dostępny kompromis? Skoro nie mogła od niego po prostu odejść i być z mężczyzną, którego kochała, nie tracąc kontaktu z rodziną i dziećmi, to co miała robić? Cierpieć z tęsknoty za tym, którego kocha? Czy zapomnieć o nim i skupić się na braku miłości do tego, z którym “powinna” spędzić resztę życia? Przecież to też byłoby życie w kłamstwie: udając, że wszystko jest w porządku, że go kocha i jest z nim szczęśliwa też byłaby dwulicowa. Co jej zostało? Kapitulacja i samobójstwo albo kombinowanie i szukanie kompromisów. Przecież ten jej wybór, w tak beznadziejnie absurdalnych okolicznościach niósł ze sobą najniższą dostępną dawkę obłudy na jaką miała szansę. Te rozwydrzone bachory, które nie miały skrupułów, by ją olać i wymuszać od niej powrót do męża, prawdopodobnie odcinając ją też od kontaktu z wnukami zasługiwały na dokładnie to samo, co od nich dostała: czyli na oświadczenie, że ona również nie ma ochoty na żadne kontakty z nimi, skoro nie obchodzą ich jej uczucia. Cudowny ukochany albo nie dbał o to, że nie umie się na to zdobyć, albo uważał się za istotniejszego od jej terroryzującej rodzinki – bo przez pięć lat raczej nie przeoczył, że miała rodzinę, która zerwała z nią kontakt i że cierpi z tego powodu. Jakie warunki takie kompromisy. Chciała mieć kontakt z rodziną, chciała Misiaka… cóż innego mogła wymyślić? Starożytne rozwiązywały takie problemy szybką transformacją z nieszczęśliwej żony w wesołą, niezależną wdówkę, ale rozwój toksykologii znacznie ograniczył kreatywność na tym polu. Dalej mamy już chyba do czynienia z jakąś projekcją, bo udzielająca rady zaczyna pisać gorący romans, który nijak nie wynika z treści pytania. Miałam męża i kochanka i byłam tym stanem ciężko zachwycona to jednak nie to samo, co miałam męża i kochanka, choć bardzo chciałam móc być tylko z jednym z nich. Ekspertka wyraża zrozumienie dla niezwykłej siły namiętności, która przyciągała ją do kochanka i chciwości, która sprawiła, że zapragnęła mieć ich obu. Snuje wizję o ekscytującym napięciu i źródle emocji, jakim było dla naszej bohaterki miotanie się między statecznym i dającym poczucie bezpieczeństwa mężu a dzikim ogniu lędźwi, jaki budził w niej kochanek – a wszystko to w ramach ucieczki przed nieuchronną starością. Miałam męża i kochanka… cóż za wspaniały układ! Może troszkę popłynęłam z tym tłumaczeniem, ale przecież dokładnie o to chodzi: nie zważając na nic piszemy gorący romans. Jaki lęk przed starością? 59 lat to miała w momencie, kiedy sprawa się rypła. Bo “kochanka”, który pierwotnie i docelowo wcale nie miał być kochankiem, tylko jej partnerem życiowym poznała mając lat 49 lub mniej. Już wtedy zaczęła uciekać przed starością? Niespożyte siły witalne tego gościa powinni rozsławiać mistrele… Przecież to nie był żaden gorący romans, tylko 9-letni związek. 10 lat była w gościu zakochana i chciała z nim być, nadal by chciała. To nie brzmi jak żądza adrenalinki tylko chęć zmiany czegoś w życiu i szukanie szczęścia tam, gdzie ono przynajmniej wydaje się być – zamiast czekać, aż się pojawi tam, gdzie go na pewno nie ma. Ooo… a’propos projekcji. Voila! Sama zdradzała – chyba na tej zasadzie, którą chwilę wcześniej opisała – więc wie, jak to jest. Ach, jakże cudownie mi było, kiedy to JA miałam męża i kochanka… A dokładniej: wie jak to było z nią. No a skoro wie, co sama robiła i jak się z tym czuła, to może łaskawie zdjąć z jej barków ciężar bezlitosnych i negatywnych podsumowań, jakimi uraczą naszą bohaterkę czytelnicy. Nie zdejmuje, nakłada jej własny – kompletnie ignorując fakt, że sytuacje nie są analogiczne. Czuj się winna, czuj się grzeszna. Myśl o tym, jak bardzo skrzywdziłaś swojego niewinnego męża i o tym, jak bardzo jesteś nieszczęśliwa w związku z tym, że straciłaś ukochanego. Czy można sobie wybaczyć? Jezus uratował kobietę, która miała zostać ukamienowana mówiąc, że tylko ktoś kto nigdy nie zgrzeszył ma prawo rzucić pierwszy kamień. Potem powiedział jej “Idź i nie grzesz więcej“. Taki morał dla osądzających i osądzonych. Nie mówi “idź i wybacz sobie“. Bo możliwe, że nigdy sobie nie wybaczysz. Aleśmy odłożyli religię na bok, łohohoho. W tym fragmencie Biblii nie chodzi ani o kobietę ani o jej grzechy, ani nawet o osądzanie. To próba doprowadzenia do śmierci Jezusa, który miał ją osądzić – z osądzaniem jej nikt tam nie miał najmniejszego problemu. Jezus mógł ją osądzić, był do tego upoważniony. Zgodnie z prawem mojżeszowym “zasługiwała” na śmierć. Zgodnie z wiedzą faryzeuszy, Jezus był żydowskim prorokiem. Zgodnie z obowiązującym na tych terenach prawem rzymskim tylko rzymskie władze mogły wydawać wyroki śmierci. Chytry plan był taki, że Jezus albo – jako żydowski prorok wyda wyrok zgodny z prawem mojżeszowym, ale sprzeczny z rzymskim, skazując się jednocześnie na śmierć, albo – jako gość, który chce przeżyć, nie wyda wyroku zgodnego z prawem mojżeszowym i straci wyznawców, z których większość była Żydami i przestrzegania prawa mojżeszowego od niego oczekiwała. No i Jezus teoretycznie wydał wyrok zgodny z prawem mojżeszowym – bo w domyśle niby mogli ją ukamienować – ale postawił warunek, przez który faktycznie nie mogli jej ukamienować, w związku z czym formalnie nie skazał jej na śmierć, nie złamał rzymskiego prawa i sam się za to na karę śmierci nie kwalifikował. On jej nie uratował. Śmierć jej nie groziła. Prawo rzymskie nie przewidywało kary śmierci za cudzołóstwo. Gdyby mąż przyłapał ją in flagranti i w szale zazdrości zabił, to może nie groziłaby mu kara za morderstwo, ale realnie to miał prawo do natychmiastowego rozwodu i zatrzymania posagu w ramach rekompensaty za straty moralne. W tamtym momencie ratował tylko siebie, ona jest w tym wszystkim bardzo mało istotna… O ile w ogóle jest winna: przyprowadzili laskę, twierdzą, że cudzołożyła i sugerują, że ją na tym przyłapali, ale nic nie mówią o okolicznościach, tylko żądają wyroku na gębę. Nasuwa się pytanie: sama cudzołożyła? Jak już kto czytał Biblię to wie, że procesy nie polegały na tym, że przybiega banda jakichś lokalnych łebków, stwierdza, że oto mają winnego jakiegoś tam czynu i raczą tekstem klasy “proszę nam autoryzować wymierzenie kary i będziemy spadać“. Morał o fałszywym i pochopnym osądzaniu tam jest, i owszem, ale dotyczy cwaniaczków, którzy nie zadali sobie trudu sprawdzenia, z kim właściwie mają do czynienia i chcą wydawania sądów, bo niby to z nich tacy pobożni Żydzi – ale nie chodzi im o pobożność, sprawiedliwość, respektowanie jakiegokolwiek prawa: chcą finezyjnie pozbyć się ze świątyni gościa, który im bruździ, ale są dla niego za ciency w uszach. Teoretycznie niby przerzuca odpowiedzialność za wymierzenie wyroku na nich – no bo jeśli czują, że są bez grzechu, to mogą rąbać kamulcem – ale to tylko takie gadanie: nie mogą. On nie ma prawa wydawać wyroku śmierci, oni też nie. Jeśli ją zabiją, sami będą podlegać karze, a tłumaczenie, że nie znali rzymskiego prawa nie przejdzie. Tam było tylko jedno życie na szali – Jezusa, a nawet on jakoś szczególnie zagrożony śmiercią w tamtym momencie nie był, bo nie urwał się z choinki, znał rzymskie prawo. Morał, który serwuje ta szurnięta baba jest nie tylko wyjęty prosto z dupy i pozbawiony kontekstu tej konkretnej przypowieści, ale i obdarzony epicką interpretacją, całkowicie sprzeczną z naukami Jezusa, który nie zalecał kiszenia się w poczuciu winy aż człowieka szlag trafi. A jej kochanek też zasługuje na cierpienie, bo był współwinny. Współwinny czego dokładnie? Związku z zamężną kobietą, która odeszła od męża? Związku z kobietą, która – zgodnie z jego wiedzą – nie była w żadnym innym związku? Możesz odpokutować swoje winy jedynie dzięki dobremu życiu z mężem. On nie zasługiwał na to, by go zostawić i okłamywać. Stań się znów kobietą, którą kiedyś pokochał. Tak to już jest moja droga. Z czasem ból osłabnie, a kiedy już będziesz stara, spojrzysz wstecz i będziesz się dziwić, że na własne życzenie zafundowałaś sobie tyle cierpienia – miłość, nie miłość (zrozumiesz, że nie warto było). Czyli… najwyższy czas znaleźć w sobie jeszcze większe, niezmierzone wręcz, bezkresne pokłady obłudy, które próbowała z siebie wycisnąć po pierwszym rozstaniu z kochankiem i niedługo wytrzymała takie życie, wypełnione samym kłamstwem. Pewności, czy ten mąż faktycznie taki cudowny, wspaniały, wyrozumiały i kochający nie ma. A jeśli – to czy ten cudowny, wspaniały, wyrozumiały i kochający facet nie zasługuje na kogoś, kto będzie go kochał? Ona ma się samoudręczać w ramach pokuty, a on ma być nadal okłamywany? W imię czego? Gdyby kobieta faktycznie biadoliła “miałam męża i kochanka… obaj cudowni, z żadnego nie chciałam zrezygnować“, to można by coś kombinować w tym kierunku, ale ona podkreśla, że czuje się źle bez człowieka, którego kocha, że cierpi, bo on doznał krzywdy. Nie sądzę, by doszła do takich refleksji. Ktoś wyhodował te kontrolujące, szantażujące bachory. Gdyby to było jej dzieło, cała banda chodziłaby jak w zegarku pod jej dyktando a jakiekolwiek skrupuły nawet nie przeszłyby jej przez głowę. Raczej zorientuje się, że dla osób, które latami udowadniały, że kompletnie się z nią nie liczą i nie potrzebują jej w swoim życiu inaczej, niż na własnych warunkach oszukała i skrzywdziła człowieka, którego kochała i z którym miała szansę się zestarzeć szczęśliwa, a nie zakłamana i cierpiąca. To jest porada pod publiczkę, kosztem człowieka. Czy ta konkretna kobieta istnieje, czy nie, pewnie znajdzie się co najmniej jedna, która uzna, że to jak o niej. A publiczka jak to publiczka, ślepa i durna. Zapowietrzy się na “kochanka”, kilkunastu wersów nieskomplikowanej historyjki biblijnej nie przeczyta, a pińcet razy w ciągu życia rzuci sobie tym, co niesłusznie uznaje za jej morał. WKZ. 23-11-2021 09:00. Englert pokazał się z drugą żoną. Była jego studentką. Jan Englert wydał niedawno głośną książkę "Bez oklasków". Z tej okazji 22 listopada odbyło spotkanie autorskie, w którym uczestniczyło wiele gwiazd i ważnych osobistości świata kultury i mediów. Na widowni nie zabrakło też żony i najmłodszej Kto nie zna utworów „Ta ostatnia niedziela” czy „Tango milonga”, śpiewanych przez Mieczysława Fogga? Jeden z artystów, którego kariera rozpoczęła się przed II wojną światową i trwała do lat 80. XX wieku, zmarł 3 września 1990 roku. Słuchaczki kochały go za to, że był szarmancki, elegancki, miły i uprzejmy. Mdlały pod drzwiami jego garderoby i marzyły o romansie z nim. A on? Kochał dwie kobiety. Żonę Irenę i Zofię Szynagiel. Urszula i Tomasz Kujawski: „Mamy za sobą wiele zakrętów, ale na szczęście udało nam się pozbierać” Mieczysław Fogg: początki kariery "Bo to się zwykle tak zaczyna...", śpiewał Mieczysław Fogg. Miał 24 lata, gdy zakochał się w Irenie Jakubowskiej. Był rok 1925. Wiosna. Jego prawnuk Michał Fogg opowiadała w wywiadzie udzielonym w „Pani”: „Pradziadek przygotowywał się nawet do egzaminów i wylądował w kasie Polskich Kolei Państwowych, która mieściła się na rogu ul. Miodowej i Koziej, niedaleko jego domu. Był odpowiedzialny za wysyłanie transportów z różnymi towarami. To tam poznał prababcię Irenkę i wkrótce się z nią ożenił. Na kolei pracował długo, bo nawet jak był już uznanym śpiewakiem, to zarabiał w ten sposób na utrzymanie rodziny”. Cała rodzina wiedziała, że Mieczysław pragnie śpiewać. Sam żartował, że miał pociąg… do śpiewania. Jego tata było kolejarzem i prowadził pociągi nawet do Petersburga i marzył, by syn poszedł w jego ślady i pracował na kolei. Irena Foggowa wiedziała, że dla męża śpiewanie to całe życie. Michał Fogg mówił jeszcze: „Prababcia zawsze go wspierała. Do samego końca. Ona zajmowała się domem i wychowywała syna, a Mieczysław dzięki temu mógł skupić się na karierze. Ja miałem to szczęście, że jako dzieciak załapałem się na emeryturę pradziadka. Co prawda trwała tylko cztery lata, ale spędziliśmy wtedy razem trochę czasu. Z kolei mój ojciec zawsze mówił, że dziadka miał „zaocznego”. Mieczysław ciągle był w trasie, nagrywał kolejne piosenki, udzielał wywiadów. W domu był gościem”. Irena Fogg według słów prawnuka była cicha i spokojna, ale stanowcza. Tak jak jej mąż dobrze ułożona i kulturalna. Zawsze nienagannie ubrana, stosownie do sytuacji. „Pełniła rolę kronikarza twórczości swojego męża. Założyła album z pamiątkami już po jego pierwszym występie i zbierała je aż do lat 60. Wklejała tam każdy wycinek prasowy, każde zdjęcie”. Skoro kariera Mieczysława Fogga trwała dużo dłużej, dlaczego przestała prowadzić tę księgę? Czytaj także: Dwie żony i wiele romansów. Kobiety Czesława Miłosza Fot. Jan Tymiński/PAPfot. Mieczysław Fogg w 1968 roku Podwójne życie Mieczysława Fogga. Kim była jego kochanka, Zofia Szynagiel? Może dlatego, że w latach 60. jej mąż zaczął prowadzić podwójne życie, choć podobno nie wiedziała, że do Szczecina jej mąż jeździ nie tylko do pracy? W książce „Poletko pana Fogga” Dariusz Michalski pisze: „spóźniony jubileusz Mieczysława Fogga w maju 1961 jego siostrzeniec zapamiętał z kilku powodów. Jan Matyjaszkiewcz (wybitny aktor filmowy i teatralny, siostrzeniec Mieczysława Fogga - przyp. aut.): „jak każdy jubileusz, także tamten nie miał końca; w Sali Kongresowej Miecio śpiewał bez opamiętania, publiczność nie wypuszczała go ze sceny, on jej się kłaniał, uśmiechał się tym swoim czarującym uśmiechem, spełniał niemal wszystkie jej życzenia. Kiedy wreszcie kurtyna zapadła, poszedłem za kulisy, ale nie mogłem wuja znaleźć. Wszedłem na scenę, on tam leżał, wokoło tłum zaaferowanych ludzi. Ktoś powiedział, że po koncercie wujek chciał przesunąć fortepian i coś mu w brzuchu pękło, prawdopodobnie ruptura. Zobaczył mnie i kiwnął głową, żebym szedł za nim. Przyjechała karetka, za chwilę byliśmy w szpitalu Dzieciątka Jezus przy Lindleya. Wniesiono Miecia do gabinetu profesora Stefana Wesołowskiego, z którym wuj się przyjaźnił, on zaś przyjaźnił się ze wszystkimi artystami. Kiedy przez chwilę Mietek został sam, dał mi znak, żebym podszedł i się nachylił. Szepnął mi do ucha: - Jasiu, w Szczecinie w Estradzie jest moja kierowniczka. Zawiadom ją. Po chwili: - Nie jest piękna. Ma oszpeconą twarz. Jakby się zawahał, ale powiedział jeszcze: - Nie mów o tym cioci. Dziękuję ci. I dodał: - To żaden romans. Pracujemy razem. Po śmierci Irenki ożenił się z nią. Z tą menadżerką, panią Zofią Szynagiel”. Krystyna Durska mówiła: „O romansie Miecia z panią Zofią najbliższa rodzina nie wiedziała nic a nic, daję na to słowo honoru! Po latach dowiedziałam się, że wiedział o tym Janek i tylko on w to był wtajemniczony, ale najbliżsi? Nam do głowy nie przyszło, że ten kochający, szlachetny, zawsze uważający Miecio, że taki człowiek związał się z inną kobietą! Ale przecież jemu potrzebna była druga osoba, bliska. Kobieta właśnie”. Jan Matyjaszkiewicz, w tej samej książce, mówił też: „kiedy w Szczecinie Miecio pracował w miejscowej Estradzie to był już, wydawało się, schyłek jego życia artystycznego. A przecież dwa tygodnie spędział tam, na koncertach, zaś pół miesiąca był w domu. Przy Irence, która powoli zaczęła odchodzić w krainę psychicznej ułudy (…) Pamiętam moje ostatnie z nią spotkanie, chyba ostatnie, przypadkowe. Idę ulicą Litewską, naprzeciw mnie ciocia: rozpromieniona, jakby czymś podekscytowana, szczęśliwa - zupełnie inna niż zawsze, bo była przecież poważna, surowa, jakby nieobecna. Podeszła do mnie, zaczęła wypytywać - u niej nie było to naturalne. Po chwili ucałowała mnie i odeszła. Wtedy coraz częściej uciekała z domu, w trakcie takich „wypraw” zawsze… radosna… inna… Była już chora psychicznie. Ciężko chora”. Wokół Fogga zawsze kręciło się mnóstwo kobiet. Sugerowano, że miał romans z Mirą Zimińską–Sygietyńską. Oboje twierdzili, że łączy ich tylko przyjaźń. Ale gdy Mieczysław Fogg zmarł, założycielka Mazowsza powiedziała w wywiadzie, że wraz z nim odszedł cały jej świat. „Był ostatnim przedwojennym dżentelmenem. Razem z nim spoczęło w grobie wiele tajemnic… także moich…” Czytaj także: Razem, choć osobno... Historia miłości Wisławy Szymborskiej Fot. Henryk Rosiak/PAPfot. Mieczysław Fogg Ulubieniec kobiet. Związki i romanse Mieczysława Fogga Był uroczy, szarmancki, przystojny. I śpiewał. Ale jak. Niektórzy mówili, że jak inni śpiewają o miłości to tego przyjemnie się słucha, a Foggowi się wierzy. Nic dziwnego, że atencja kobiet była czymś naturalnym. Czy jego żona była na to wszystko gotowa? Nie wiadomo, z wypowiedzi osób, które miały z nią do czynienia wynika, że była skrytą osobą. O Zofii Szynagiel mówiono, że ma najładniejsze nogi w całym Szczecinie. Od Mieczysława Fogga była młodsza o 15 lat. Fogg zakochał się, ale nie potrafił porzucić żony. Przez lata prowadził więc podwójne życie. Dopiero po śmierci żony ożenił się z Zofią. Syn Zofii pracował jako techniczny podczas koncertów. Tak wspominał ojczyma: „powroty do hotelu to była godzina pierwsza, wpół do drugiej. Mama w pokoju hotelowym przygotowywała kanapki. W umywalce ćwiartka wódki chłodziła się pod bieżącą wodą. Mama szła spać, a my z Mieczysławem siadaliśmy do kanapek, otwieraliśmy wódkę, piliśmy, on trochę więcej, ja mniej. I prowadziliśmy rozmowy, które trwały do czwartej nad ranem. Ja się wymądrzałem, on próbował kontrować, nigdy się nie kłóciliśmy. Dużo wiedział, uważałem go za erudytę, dużo przeżył. Nigdy mnie nie strofował, czym budował kolejne stopnie szacunku, jaki mam do niego do dziś”. Zofia zmarła w 2007 roku. Po śmierci męża wyjechała do syna do Goeteborga w Szwecji. Podobno niemal całkowicie pominął ją w testamencie, a ona mimo tego nigdy nie powiedziała o nim nic złego (…) Jeżeli mówi się o prawdziwej miłości, o wielkim zaangażowaniu, nieprawdopodobnym wzajemnym szacunku, co nie wyklucza zgrzytów, o miłości przez wielkie M, to myślę o miłości mojej matki do pana Mieczysława Fogga. To, że mogłem się temu przyglądać, dało mi bardzo wiele dobrej energii” – powiedział Michał Foxenius. Czytaj także: On był sekretarzem Wisławy Szymborskiej, ona asystentką żony Czesława Miłosza! Musiał się z kobietą zaprzyjaźnić W książce „Poletko pana Fogga” Jan Matyjaszkiewicz mówił jeszcze: „znałem wuja od lat, bardzo dobrze, może najlepiej z całej rodziny, więc oświadczam z całą mocą: on się do flirtów, romansów, zakochań nie nadawał. On z kobietą musiał się zaprzyjaźnić, musieli razem chodzić, rozmawiać, i to długo, ta znajomość musiałaby rozwijać się przez lata - i wtedy… jakieś światełko dla tamtej osoby może by się w jego sercu zaczęło tlić. Ale tak nie było. Zresztą szlabanem była Irenka. I należy rozdzielić w życiu Mietka czas Irenki od tego, co się działo później. Niedługo po naszym spotkaniu na Litewskiej Irenka została odwieziona do zakładu pod Warszawą i tam zmarła”. A Zofia? Anna Janiszewska, córka Zofii Sznagiel–Fogg mówi, że jej matkę i Mieczysława Fogga spotkała wielka miłość. Jak rażenie piorunem. W filmie „Sentymentalny pan” z 1971 roku Mieczysław Fogg powiedział: „Kiedy jestem daleko od domu, przychodzi mi często na myśl, że żona wolałaby chyba, żebym został przy swoim starym zawodzie kasjera kolejowego. Miałbym może mniej emocji w życiu, ale za to byłbym codziennie w domu o czwartej na obiedzie”. Syn Zofii Sznagiel–Fogg Michał Foxenius mówił: „gdzieś z tyłu głowy gromadzone komentarze osób trzecich, ich krytyczne spojrzenia uwagi, pytania. Ja sobie z tego na pewno zdawałem sprawę: że istnieje trójkąt, a nawet trzy trójkąty. Pierwszy - mama, Miecio i ja, czyli wspólne, bardzo szczęśliwe lata. Trójkąt drugi to mama, Miecio i Irena, wrażenie (które wtedy zawsze odrzucałem), że przecież obok miłości jest przecież czyjeś cierpienie, że w Szczecinie jest idylla, ale przez dwa tygodnie każdego miesiąca Fogg jest w Warszawie i tam takiej idylli już nie ma. No i trzeci trójkąt: mama, mój ojciec i ja. I te krzywe spojrzenia zewsząd: jak to? To ona odeszła, zostawiła dzieci i zabrała się z Foggiem w świat? Ale ja to odrzucałem, nie przyjmowałem tego…”. W wywiadzie dla „Pani” Iga Nyc pytała Michała Fogga o romanse pradziadka: „Ta sama Zula (Pogorzelska - mówiła, że „seksiarz z niego żaden”, sugerując, że Fogg nie nadaje się do romansów”. Prawnuk artysty odpowiedział: „tej opinii się trzymajmy. (śmiech)”. Czytaj także: O Jankowskim mówiono: Miecio od Waldorffa. Oficjalnie był ciotecznym bratem albo młodszym kuzynem Zawsze pogardzałem facetami prowadzącymi podwójne życie. Moim zdaniem ktoś, kto nie potrafi podjąć męskiej decyzji, z którą kobietą chce spędzić życie, nie zasługuje na noszenie spodni. Tymczasem teraz sam znalazłem się w takiej sytuacji i – jestem jak w potrzasku!